Chatka w górach

Bardo – Międzylesie z międzylądowaniem w Górach Bialskich

Propozycja dwudniowej trasy prowadzącej przez wschodnie tereny Sudetów w ramach Gór Bardzkich, Pasma Krowiarek, Gór Bialskich, Rychlebskich, Masywu Śnieżnika. Nocleg zaplanowany w schronie turystycznym pod rezerwatem Puszcza Śnieżnej Białki w Górach Bialskich na wysokości 995 m n.p.m. Trasa jest bardzo malownicza, prowadzi przez wyludnione i dość dzikie tereny Sudetów Wschodnich. Mijamy stale wyludniające się i z roku na rok wymierające wsie sudeckie, podziwiamy piękne krajobrazy, obcujemy cały czas z przyrodą. Ze względu na dość strome podjazdy często na materiale sypkim w gravelu zalecana jest kaseta górska oraz opony minimum 700x38c optymalnie 700x42c. W moim rowerze najlżejsze przełożenie to zakres 34×36 i korzystając z niego przez całą trasę nie musiałem ani razu pchać roweru. Warto też zaznaczyć, że na trasie zaliczamy jeden bardzo stromy zjazd z kątem nachylenia tak sporym, że podsiodłówka blokująca możliwość wychylenia się poza siodełko stanowi spore utrudnienie – tym zjazdem jest droga z Leśnego Baru pod Smrkiem.

Pierwszy dzień nie obfituje w wiele utrudnień, charakteryzując się spokojną jazdą z przewagą dróg asfaltowych. Ja postanowiłem w sobotę wyspać się i z Wrocławia wyjechałem pociągiem o 10:00 docierając na miejsce o 11:30. Start o tej godzinie daje nam gwarancję, że będziemy mogli na trasie popstrykać zdjęcia, zatrzymać się przy interesujących nas miejscach i zgłębić ich historię, zjeść obiad, wykąpać się w Białej Lądeckiej i jeszcze za dnia – jeśli to pora letnia – dotrzeć do schronu na nocleg.

Wycieczkę zaczynamy przy stacji kolejowej w Bardzie. Kierujemy się szlakiem rowerowym w stronę kamienia Brygidy z którym wiąże się ciekawa legenda opisana na tablicy informacyjnej i dalej podążamy do Przełęczy Łaszczowa. Początkowo droga pnie się delikatnie sympatycznym asfaltem. Trzymamy się prawej strony, bo z naprzeciwka mogą wyskoczyć szybko zjeżdżający rowerzyści. Z czasem asfalt ustępuje drodze górskiej nafaszerowanej delikatnie kamieniami, których przybywa wraz ze wzrostem wysokości. Droga wiedzie przez las, więc w okresie letnim mamy zapewnioną skuteczną klimatyzację, natomiast jesienią ochronę przed wiatrem. Pod Przełęczą Łaszczowa wyjeżdżamy na asfalt i suniemy prosto na żółty szlak rowerowy – ja podjechałem na Przełęcz sprawdzić frekwencję na parkingu. Nadal jedziemy przez Góry Bardzkie. Droga jest bardziej kamienista. Mijamy po obwodzie Kłodzką Górę z której mogą nas dobiec głosy uradowanych widokami turystów, którzy ze szczytu wieży widokowej podziwiają piękno Sudetów. Ponownie na asfalt wyjeżdżamy przy rozjeździe zwanym Kukułka i tu proponuję skierować się delikatnie 20 metrów na prawo, gdzie znajduje się punkt widokowy z którego możemy przyjrzeć się Kłodzku i Górom Bystrzyckim. Z Kukułki do drogi nr 46 prowadzi szybki asfaltowy zjazd. Przed zjazdem proponuję włączyć przynajmniej tylne światło, bo na drodze 46 jest dość intensywny ruch. Wprawdzie pokonujemy króciutki odcinek, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Z drogi głównej skręcamy w wąski asfalt prowadzący polami w stronę Jaszkowej Dolnej a następnie cały czas bocznymi drogami jedziemy do Jaszkowej Górnej. Tam mamy dwie opcje, ja nieświadomie zboczyłem z wcześniej zaplanowanej trasy i pojechałem na Rogówek, jednak uważam, że warto pojechać w stronę Droszkowa zaliczając po drodze Przełęcz Droszkowską, która choć niewysoka, to gwarantuje bardzo ładne widoki.

Za Rogówkiem kierujemy się na Nowy Waliszów i wieś Kamienna na końcu której na skrzyżowaniu znajduje się ładny kamienno-drewniany przystanek autobusowy zlokalizowany w cieniu drzew, na którym możemy zrobić popas – do dyspozycji mamy m.in. kosz na śmieci 🙂 Zjeżdżamy w dół do drogi 392 i zaczynamy podjazd na Przełęcz Puchaczówka. Jest to naprawdę niezwykle sympatyczny podjazd prowadzący w dolnej partii przez las oferujący kojący cień a górnym etapie obfitujący w ładne widoki. Z przełęczy zjeżdżamy aż na sam dół i na skrzyżowaniu kierujemy się nadal asfaltem do Kletna. Przejeżdżamy przez Starą Morawę i tu jeśli mamy strój plażowy możemy popływać w sztucznym zbiorniku wodnym – do dyspozycji jest bardzo dobrze utrzymana plaża wraz z kąpieliskiem. W Stroniu Śląskim polecam zatrzymać się i coś zjeść, ewentualnie zrobić zapasy w Dino, ponieważ tu praktycznie kończy się możliwość aprowizacji – dalej już nie będziemy mieli do czynienia ze sklepami aż znajdziemy się w pierwszym czeskim miasteczku a do tej chwili upłynie cała noc i kilka godzin następnego dnia. Ja zatrzymałem się na pizzę i piwo zero-zero w knajpie U Prezesowej 50.2935386N, 16.8735281E Pizza bardzo smaczna do tego jest miejsce na rowery, które można mieć cały czas na oku siedząc w ogródku. Jak ktoś nie chce siedzieć w zatłoczonym ogródku, to można podjechać kilkaset metrów dalej do Pizzeri Chery Pepperoni 50.2966522N, 16.8733283E i zamówić tam na szybko pizzę na wynos – to malutki lokal oferujący pizzę głównie na wynos. Z pizzą w pudełku można skierować się dwa kroki dalej na skwer z tężnią solankową 50.2945522N, 16.8743594E. To tak z mojej strony propozycje różnych rozwiązań, które sam brałem pod uwagę ostatecznie wybierając ogródek U Prezesowej.

Po posiłku kierujemy się doliną Białej Lądeckiej do Starego i Nowego Gierałtowa. Są to spokojne i coraz bardziej sezonowe wsie w których większość domów oferuje pokoje na wynajem. Okolice są przepiękne, ciche i spokojne. Ostatecznie kierujemy się cały czas spokojnym asfaltem do sudeckiego końca świata czyli urokliwej wsi Bielice. Mijamy dwie wiaty turystyczne i wjeżdżamy w las drogą delikatnie kamienistą. Jedziemy wzdłuż Białej Lądeckiej do miejsca usytuowanego zaraz za mostem (charakterystyczne miejsce w którym rzeka zmienia usytuowanie względem nas i znajduje się po naszej prawej stronie) 50.2441581N, 17.0045325E W tym miejscu przy kamieniach możemy położyć rower, zabrać ręcznik i mydło i przejść albo strumieniem albo lewą stroną po trawie głębiej pomiędzy drzewa i korzystając z ich osłony wziąć gruntowną kąpiel od stóp po głowę. Woda w Białej Lądeckiej jest dość zimna, ale ma to swoje zalety, bo po kąpieli jesteśmy orzeźwieni. Następnie kierujemy się nadal w górę w stronę granicy na rozdrożu skręcając zgodnie ze znakami szlaku narciarstwa biegowego. Jeszcze ostatni delikatny podjazd i jesteśmy na równi po lewej stronie Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego w którym po kilkuset metrach zacznie się rezerwat Puszcza Śnieżnej Białki. Wreszcie napotykamy schron turystyczny 50.2459139N, 16.9941925E.

Schron jest dwupiętrowy. Na dole znajduje się stół i ława w górnej części poddasze na którym kimamy. Rower można schować po prawej stronie od wejścia pod schodami i spiąć dla pewności zapięciem, które zabrałem ze sobą głównie na tę okoliczność, ponieważ akurat ten teren potrafi być odwiedzany nie tylko przez turystów ale też wszelkiej maści typy niewiadomego pochodzenia a śpiąc na górze nie mamy możliwości kontrolowania roweru. W pobliżu schronu mieszkają popielice, które domku używają jako wybiegu i miejsca szalonej zabawy, dlatego w nocy możemy zostać obudzeni przez tupot łapek popielic buszujących na dachu i ścianach budowli. Ze względów bezpieczeństwa proponuje używać jedynie światła elektrycznego. Schron jest dość popularnym miejscem jest więc bardzo prawdopodobne, że albo spotkamy tam turystów, albo też zjawią się oni w nocy – często nocują tam osoby wracające do Gierałtowa ze Śnieżnika. Jeżeli chodzi o wodę, to ja zaopatruję się w nią przed noclegiem, nabierając ją do bidonów bezpośrednio z Białej Lądeckiej, ponieważ powyżej nie ma już żadnych zabudowań – mając trzy bidony jestem w stanie zapewnić sobie wodę na kolację i śniadanie w tym kawę, jeśli jednak zapomnicie nabrać wody, lub jej Wam zabraknie, to nieopodal chatki znajduje się spory ciek 50.2471461N, 16.9867442E w postaci strumienia, do którego można szybko dojechać rowerem lub nawet przejść pieszo – dla odmiany. Przy chatce znajduje się miejsce na ognisko, sporo drzewa znajdziecie poniżej chatki – wpierw jest pas drzew iglastych, który ignorujecie, bo dają słabej wartości opał, poniżej jednak rosną drzewa liściaste i tam sporo jest opadłych gałęzi a nawet konarów. Ja przy ogniu siedziałem do 22:30 rano wstałem o 5:30 zrobiłem na śniadanie liofilizowaną zupę pomidorową z płatkami owsianymi, spakowałem rzeczy i zjechałem do ww. cieku w którym dokonałem porannej toalety i nabrałem wody. Z tego miejsca aż do Gierałtowa poruszamy się starym asfaltem tzw. smołówką, która często porośnięta jest trawą. Dojeżdżamy do Przełęczy Suchej położonej na wysokości 1002 m n.p.m. Tam znajduje się wiata turystyczna, którą można wziąć pod uwagę jako alternatywę, gdyby w schronie pod Puszczą nie było miejsca, lub gdybyśmy zastali tam patologię imprezową (bywa różnie i warto być zawczasu przygotowanym na takie ewentualności). Od przełęczy jedziemy już oficjalnym szlakiem rowerowym. Objeżdżamy szczyt Czernicy pod którym znajduje się chatka turystyczna do której jednak trzeba pchać rower, bo nie ma możliwości dojazdu ze względu na kąt nachylenia, materiał ścieżki o liczne korzenie. Następnie mijamy Przełęcz Dział na której również znajduje się wiata turystyczna i stąd zaliczamy piękny zjazd aż do samego Gierałtowa. Tam kierujemy się stromym asfaltowym podjazdem na Przełęcz Gierałtowską. Rano możemy zastać zarówno w wiacie po polskiej stronie jak i w kilku wiatach po czeskiej oraz na łąkach sporo turystów rozpoczynających dzień.

Przełęcz Gierałtowska to miejsce szczególne ze względu na historię oraz walory krajobrazowe. Rozległe łąki kuszą, aby się na nich rozbić, dlatego też w tym miejscu często widać namioty. Przełęcz Gierałtowska to również dramatyczna historia związana z losem Niemców Sudeckich, którzy m.in. zamieszkiwali ten teren a których wieś po II Wojnie Światowej podzieliła los wielu podobnych osad poddanych przymusowemu wysiedleniu organizowanego przez władze komunistyczne. Zatrzymując się na rozległych łąkach porastających Przełęcz Gierałtowską i myśląc o historii tego miejsca widać zbieżność krajobrazową i historyczną z Beskidem Niskim i wysiedleniami Łemków… Z Przełęczy Gierałtowskiej ruszamy szlakiem rowerowym wiodącym wzdłuż granicy. Droga będzie silnie kamienista, co jakiś czas ustępując asfaltowi szóstej kategorii. Po drodze będziemy mijać trochę obudowanych cieków wodnych, także zupełnie nie musimy martwić się o wodę. Dojeżdżamy w końcu do miejsca zwanego Pod Klinem i stąd zjeżdżamy smołówką aż do miejscowości Horni Lipova. Po drodze mijamy świetne miejsce a mianowicie Leśny Bar okupowany w weekendy przez niezliczonych turystów. W tym miejscu mamy do dyspozycji spora wiatę, ławki, miejsce na ognisko i grilla. Sama miejscówka jest niesamowita, bo zupełnie unikalna i moim zdaniem nie mająca szansy na istnienie w takiej w formie w Polsce. Leśny bar to miejsce w którym leśnik Václav Pavlíček założył w 2007 roku samoobsługowy bufet. Z czasem pomysł rozrósł się do naprawdę imponujących rozmiarów i przyciąga masy turystów, znany jest obecnie na całym świecie i chyba jest to jedyne tego typu przedsięwzięcie. Obecnie Leśny bar pozostaje epod opieką Jana Kuruca, który każdego dnia rano uzupełnia asortyment oraz dba o porządek. W Leśnym barze w beczkach przez które przepływa woda w specjalnie zaprojektowanym systemie chłodzi się piwo oraz napoje gazowane. W skrzynkach czekają słodycze, pod wiatą można wypożyczyć noże i sztućce oraz kupić musztardę i keczup. Pojawiły się ostatnio pamiątki, nawet w postaci koszulek. Za wszystko płacimy koronami, wrzucając je do specjalnej skrzynki, obok której znajduje się koszyczek z drobnymi koronami, którymi sami sobie wydajemy resztę. Oczywiście nikt tu nikogo nie pilnuje i wszystko działa na zasadzie zaufania. Ostatni pomysł opiekuna leśnego baru to wędzarnia w której można kupić kiełbasy i mięso – także jeśli jadacie mięso, to macie okazje zaopatrzyć się tam w swojskie wyroby.

Z Leśnego baru zjeżdżamy asfaltem pod naprawdę sporym kątem nachylenia do tego stopnia, że mnie osobiście przeszkadzała podsiodłówka, skutecznie uniemożliwiając wychylenie się poza siodełko, aby przeciwważyć nachylenie roweru. Na tym odcinku zalecam jechać bardzo ostrożnie, bo mamy tu do czynienia z naprawdę liczną grupą turystów ciągnących całymi rodzinami z wózkami, małymi dziećmi, psami pomiędzy którymi trzeba lawirować, jednocześnie hamując i dbając o to, aby nie przelecieć przez kierownicę 😉 W Horni Lipowej gnamy nadal w dół gładkim asfaltem pomiędzy domami i skręcamy w prawo na drogę nr 369, którą dojeżdżamy do miejscowości Branna a tam skręcamy w boczny asfalt którym dojeżdżamy do Starego Mesta pod Śnieżnikiem. Odcinek pomiędzy Branną a Starym Mestem jest bardzo malowniczy, ciągnie się przez pola i oferuje widok na Masyw Śnieżnika. W Starym Meste, kierujemy się na drogę prowadzącą ku granicy i zaczynamy delikatny podjazd na Przełęcz Płoszczyna. Ja pierwotnie miałem wjechać na przełęcz i zaraz za nią zjechać ze zjazdu i pociągnąć zboczem nad Kletno i tam podjechać drogą rowerową do schroniska pod Śnieżnikiem, aby później zjechać do Międzygórza i już asfaltem pociągnąć do Międzylesia i taki wariant możecie wybrać. Jednak przed pierwszym zakrętem na którym zaczyna się ten właściwy podjazd na przełęcz stwierdziłem, że drogę na Śnieżnik znam aż do znudzenia i skręciłem na czerwony szlak rowerowy prowadzący czeskimi zboczami Masywu śnieżnika. Jest to dość wymagający przejazd. Już na samym początku jedziemy kamienistą drogą pod naprawdę sporym kątem nachylenia i jest to stosunkowo długi podjazd, później droga się wygładza, ale co chwilę pojawiają się odcinki stromych podjazdów. W pewnym momencie pojawia się asfalt na którym możemy odpocząć a wraz z nim ładne widoki – można podziwiać m.in. majaczący w oddali szczyt Pradziada. Z miejsca o nazwie Sutě prowadzi stały, wpierw bardzo stromy a później łagodny zjazd gładkim asfaltem. W miejscowości Velka Morava skręcamy w lewo i kierujemy się na parking w Horni Moravie i tam na zakończenie mamy ostatni trudny podjazd asfaltowy w kierunku granicy. Na odcinku 2 kilometrów pomiędzy parkingiem a wiatą Pod Klepáčem mamy do pokonania podjazd o praktycznie o stałym kącie nachylenia 13%. Po całym dniu pedałowania mając na liczniku 2200 m przewyższenia w pionie podjazd daje się we znaki, ale jest naprawdę fajny i daje dużo satysfakcji. Po jego pokonaniu skręcamy za wiatą na drogę rowerową oznaczoną żółtym szlakiem i jedziemy nią do czerwonego szlaku pieszego, którym przekraczamy granicę a następnie szutrową, pełną dziur drogą jedziemy przez las do parkingu nad Jodłowem. Po drodze możemy zatrzymać się i odwiedzić położone na zboczu źródła Nysy Kłodzkiej 50.1482039N, 16.7799900E Z parkingu mamy ponad 7 kilometrowy zjazd dobrej jakości asfaltem, tylko na samym początku musimy uważać na kilka szerokich odwodnień w postaci betonowych rynien przecinających drogę, później już możemy pędzić. Na wysokości Dolnika na zjeździe warto zwolnić, bo dziur jest na tym odcinku co niemiara a asfalt prosi się o wymianę złowieszczo wydymając łaty.

Po dotarciu do Międzylesia trzeba jeszcze tylko podjechać do stacji kolejowej na której całodobowo czynne są toalety z bieżącą wodą w których możemy za pomocą mydła ogarnąć wszelki brud. Ostatni pociąg do Wrocławia z przesiadką w Kłodzku odjeżdża obecnie o 20:44 i jeśli macie czas, to można odwiedzić chyba jedyną czynną knajpę, pizzerię Mała Toskania 50.1438250N, 16.6624044E w której prócz pizzy możemy zamówić m.in. całkiem fajny zestaw smażony ser, frytki i surówki. Warto przy tym pamiętać, że płatności przyjmowane są tam tylko w gotówce, więc na rynku w Międzylesiu warto wybrać kasę z bankomatu. Powyżej pizzerii macie ewentualnie czynny w niedzielę sklep spożywczy 50.1418778N, 16.6573697E dość dobrze zaopatrzony m.in. w kilka rodzajów smacznego ciasta, także na szybko można uzupełnić poziom glukozy 😉 I to już koniec trasy.

Tak jak napisałem we wstępie drugi dzień jest na pewno trudniejszy. Łączna suma przewyższeń pokonana w ciągu dwóch dni to 4700 m. Trasa obfituje w ładne widoki, ale też gwarantuje relaks pośród lasów i łąk. Jaki bagaż zabrać ze sobą? Ja spakowałem się mniej więcej tak, zabrałem: śpiwór, krótki materac, palnik i garnek 600 ml, mały szybkoschnący ręcznik i mydło, drugi komplet skarpetek i spodenek, piżamę, bo miałem jeszcze sporo miejsca w torbie a lubię spać wygodnie, 2 powerbanki, scyzoryk, dętkę, łyżki do opon, multitool, łatki do dętki i klej, kurtkę przeciwdeszczową i bluzę do zbierania opału po nocy i siedzenia przy ognisku, 3 bidony na wodę, pompkę mocowaną do przedniego widelca, dwie zupy pomidorowe liofilizowane i dwie porcje płatków owsianych (na kolację i śniadanie), smar do łańcucha. Wiozłem również kilka żeli energetycznych, snickersów i tabletki węglowodanowo-elektrolitowe, bo można na nich jechać bez obiadu nie tracą mocy w nogach. Zabrałem jak zwykle statyw i aparat. Korzystałem z dwóch telefonów – na jednym umieszczonym w kieszonce koszulki rejestrowałem trasę za pomocą ulubionej aplikacji mapy.cz i wykorzystywałem go jako telefon do komunikacji; drugi na kierownicy pozbawiony karty sim pozwalał mi orientować się w terenie za pomocą aplikacji SeeMap wydawnictwa Compass, którą po długim czasie nieużywania odpaliłem w efekcie zastanawiając się dlaczego porzuciłem ją na rzecz mapy.cz… 😉

Tak jak napisałem we wstępie, osoby jadące na gravelach mogą pomyśleć o oponach szerszych niż 700x38c, bo to moim zdaniem dolny zakres – ja na podjazdach miałem spore problemy z objeżdżaniem opon na luźnych kamieniach i klinowaniem się kół pomiędzy materiałem pomimo, że jechałem na rewelacyjnych, jednak przez wielu niedocenionych, a przede wszystkim nieznanych, ekstremalnie ekonomicznych gumach CST Pika.

Poniżej zdjęcia z wycieczki oraz mapki z przebiegiem trasy i wizualizacją profilu wysokościowego (w lewym dolnym rogu klikamy na „Show on map”):

Dzień pierwszy:

Dzień drugi (zapis urwany, bez etapu do Międzylesia – ok. 20 km i 200 m przewyższenia):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


CAPTCHA Image
Reload Image