Trasa rowerowa z Wrocławia do Milicza prowadząca w dużej mierze odcinkami dróg rowerowych jest moim zdaniem najpiękniejszą trasą rowerową jaką ma do dyspozycji mieszkaniec Wrocławia. Zależnie od miejsca z którego startujemy mamy do przejechania od 160 do 180 kilometrów co jest optymalnym dystansem dla jednodniowej trasy krajoznawczej. Droga prowadzi malowniczymi rejonami Wzgórz Trzebnickich oraz Doliny Baryczy, których walory przyrodnicze, krajobrazowe i architektoniczne możemy podziwiać w pełnej krasie. Proponowana trasa jest oczywiście przejezdna dla każdego typu roweru, ja osobiście szczególnie polecam ją posiadaczom graveli – zaliczamy wszystkie rodzaje nawierzchni: jedziemy asfaltem, szutrem, drogami gruntowymi, nawierzchnią betonową przy czym naprawdę rzadko zdarzają się nierówności.
Startujemy we Wrocławiu, kierując się na ulicę Sułowską. Tam mamy do dyspozycji drogę rowerową prowadzącą w kierunku Psar, gdzie na skrzyżowaniu przy którym stoi podstawówka odbijamy w prawo w ulicę Parkową a właściwie ścinamy ją uderzając na lewo w ulicę Polną. Tam zastaje nas nowy, równiutki asfalt przechodzący w pewnym momencie w wyboistą drogę gruntową. Jeżeli nic nie jedzie z naprzeciwka a droga ta jest sporadycznie uczęszczana, trzymamy się lewej strony, ponieważ mniej na niej telepie i lawirując pomiędzy dziurami, dojeżdżamy do kolejnego odcinka asfaltowego.
W Krynicznie skręcamy w prawo w ulicę Spacerową i dojeżdżamy do sennej miejscowości Malin, którą dosłownie przecinamy na wprost niczym tortowym nożem, wjeżdżając w drogę gruntową prowadzącą do Lasu Malin, aby po chwili sunąć przepiękną szeroką, białą, leśną i w miarę równą drogę z kruszywa o bardzo drobnej frakcji. Jedzie się nią naprawdę przyjemnie.
Wylatujemy w Małych Siedliczkach i na skrzyżowaniu bijemy w prawo, kierując się w stronę przystanku kolejowego Pierwoszów Miłocin. Tam przecinamy tory, uważając na betonową rynnę odwadniającą i trzymając się lewej strony, jedziemy polną, stosunkowo piaszczystą drogą najeżoną tłuczniem, który w pewnym momencie ustępuje w miarę ubitej ziemi, wprawdzie pełnej wykrotów, ale o dość równomiernych spadkach, także jazda jest całkiem przyjemna. W tym miejscu rozpoczynamy jazdę po terenie Wzgórz Trzebnickich. Pniemy się delikatniusio pod górkę po czym zjeżdżamy pięknym i głębokim wąwozem w dolinę, po prawej mijając malownicze wzniesienie Zaczarowane Wzgórza (220 m n.p.m.) z którego roztacza się ciekawy widok na sporą część okolicy. Z dolinki wspinamy się kolejnym wąwozem w górę w czasie upału ciesząc się kojącym cieniem a następnie ponownie zjeżdżamy w pewnym momencie wjeżdżając na kostkę brukową do miejscowości Taczów Mały. Jeżeli już na tym etapie chcecie uzupełnić zapasy, działa tu również w niedzielę mały sklepik z ławką i stołem, przy którym można zjeść lody lub napić się piwka, oczywiście 0,0% Podjeżdżamy jeszcze troszkę w górę po prawej mijając stadko żubrokrów w jedynie słusznym brązowym kolorze i zjeżdżamy asfaltem w dół – można się fajnie rozpędzić, tylko trzeba pamiętać, aby w połowie wysokości przeskoczyć niezbyt szeroki spowalniacz.
Na najbliższym skrzyżowaniu skręcamy w lewo, podjeżdżamy w stronę „centrum” Brochocina, uważając na przejeździe, aby nie wpakować się pod szynobus Kolei Dolnośląskich i już w Brochocinie na zakręcie skręcamy w prawo w „smołówkę” prowadzącą wzdłuż szeregówek, skręcając na końcu w lewo w drogę gruntową prowadzącą przez las. Tam za wiaduktem pod którym w razie deszczu można się schować, podjeżdżamy na pola i ciesząc się rozległą panoramą Wzgórz Trzebnickich, jedziemy stosunkowo krótko drogą naszpikowaną gruzem budowlanym i kamieniami, który w pewnym momencie ustępuje nieprzyjemnemu tłuczniowi. Jeżeli chodzi o rodzaje nawierzchni spotykanych na całej trasie, to ten odcinek jest najnieprzyjemniejszy. Tu też musimy zadbać, aby nie przeoczyć skrętu w lewo prowadzącego do trzebnickiego Aqua Parku – uważamy, aby zaraz kiedy zaczyna się las, skręcić w lewo, delikatnie się wspiąć i kiedy między drzewami po prawej stronie pojawi się wyrwa w ścianie lasu, zjechać nią po leśnej dróżce.
Po lewej stronie mijamy kościół katolicki i jadąc cały czas prosto wyjeżdżamy na wysokości Aqua Parku na asfalt, jedziemy wzdłuż terenów rekreacyjnych i na skrzyżowaniu skręcamy w prawo a następnie w lewo. Po prawej mamy sklep w którym możemy dokonać aprowizacji. Następnie przecinamy na wprost rondo, zjeżdżamy do kolejnego rondka które też tniemy na wprost i za nim skręcamy w prawo, mijamy rynek, i na kolejnym rondzie dajemy w prawo.
W nagrodę po całym tym ulicznym zamieszaniu czeka nas fajny podjazd (łączna suma podjazdów na trasie to jakieś 1000 metrów) i zjazd do Drogi Krajowej nr 15, na której radzę się mimo wszystko zatrzymać a już na pewno zwolnić, bo ruch na niej jest spory a mało kto jedzie zgodnie z przepisami, najczęściej cisnąć ile fabryka dała. Skrzyżowanie przecinamy po raz kolejny na wprost i od tej pory będziemy w ciszy i spokoju telepać się do Prusic.
Na zjeździe z wiaduktu nad drogą ekspresową uważamy, aby zaraz na pierwszym zakręcie w Marcinowie, jeszcze na górce, skręcić w prawo w drogę szutrową, która jedziemy prosto, delikatnie tracą wysokość. Na krzyżówce skręcamy w prawo, telepiemy się drogą gruntową uważając na ciągniki i dojeżdżamy do kolejnego wiaduktu. Przez chwilę ciągniemy asfaltem, aby później wjechać na tłuczeń i znów na asfalt. Asfaltem jedziemy prosto do Pawłowa Trzebnickiego w którym korzystamy z oznaczeń szlaku rowerowego utrzymując kierunek na Prusice. Po skręcie w lewo i przejechaniu Wszemirowa, dojeżdżamy do Prusic, które intensywnie wykorzystują starą nawierzchnię z kostki brukowej. Proponuję korzystać z chodników, aby nie obić nadmiernie 4 liter, jadąc powoli i rozważnie, aby nie najechać na ludzi wychodzących z posesji – jak ktoś się napatoczy, to mamy okazję poćwiczyć skoki, bo krawężniki są w niektórych miejscach dość wysokie a chodnik zbyt wąski, aby zmieścił się pieszy i rowerzysta.
W Prusicach możemy uzupełnić wodę, choć z moich obliczeń wynika, że jeśli macie dwa bidony 650 ml i małą butelkę w kieszonce (mam na uwadze gorący letni dzień i temp. ponad +30 st.C), to dacie radę dojechać do Żmigrodu w którym pierwsze tankowanie można spokojnie zrobić na Orlenie przy parku. Z Prusic wyjeżdżamy znowu kostką brukową, czyli chodnikiem de facto z kostki w stronę Pietrowic Małych i Ligotki, aby w pewnym momencie zjechać w lewo na drogę rowerową, którą z małymi, dosłownie kilkusetmetrowymi przerwami będziemy jechać aż do Milicza.
Prowadzi nas gładka, asfaltowa droga rowerowa z wyraźnie zaznaczonymi pasami ruchu. W polu przez które jedziemy natykamy się na pierwszy punkt w którym możemy odpocząć – jest to ceglana wiata nawiązująca stylistyką do dawnych stacji kolejki wąskotorowej. Na takie wiaty natkniemy się jeszcze kilka razy. Po wyjechaniu z lasu jedziemy w bezpośrednim sąsiedztwie drogi i w zasadzie od tego momentu aż do Żmigrodu będziemy mniej lub bardziej oddaleni od nielicznych aut. Droga trochę się wije, dlatego pokonujemy na trasie kilka przejazdów przed którymi radzę bezwzględnie zwalniać. Są one trochę nieszczęśliwie zaprojektowane często na wysokości zakrętów, ale domyślam się, że prawa własności ziemi nie dawały innej możliwości.
W Powidzku droga rowerowa na chwilę zjeżdża na ulicę. Na tym odcinku uważamy, aby skręcić w prawo na wysokości starej szkoły – jest to ceglany, charakterystyczny, przepiękny budynek. Zaraz za nim na nowo separujemy się od ruchu samochodowego.
Przed Żmigrodem jedziemy długim, prostym odcinkiem, kończącym się przy wiacie i parkingu na którym w letni dzień zalega masa samochodów ludzi złaknionych ochłody na basenie położonym naprzeciwko parkingu. Przejeżdżamy szczątkowo przez Żmigród, cały czas korzystając z drogi rowerowej i po przejechaniu świateł wjeżdżamy do parku po prawej stronie mijając stację benzynową Orlen na której możemy uzupełnić wodę, zakupić słodycze, napić się kawy. Ja zawsze tam uzupełniam „paliwo”, nie tracąc czasu na dojazd do rynku, gdzie zazwyczaj trzeba czekać, aż w jedynym czynnym sklepie sześciu żuli zapłaci za wódę.
Ze stacji wjeżdżamy w park, mijamy ruiny Pałacu Hatzfeldtów, które malownicze były może przed 1945 rokiem, jednak obecnie skutecznie zachęcają do mocniejszego naciśnięcia na pedały i po przejechaniu kilkudziesięciu metrów kostką, wjeżdżamy na asfaltową drogę rowerową wiodącą pośród stawów, łąk i pól. Z wysokości siodełka możemy obserwować różnorodne gatunki ptaków, jak również zaglądać z góry w dekolty kajakarek – co kto lubi. Po drodze znajdziemy kilka miejsc odpoczynku: stoły i ławy oraz wspomnianą powyżej „stację kolejki”. W Osieku wbijamy na ciąg rowerowy prowadzący przy ulicy i na skrzyżowaniu skręcamy w lewo. Zaraz za skrzyżowaniem znajduje się wiata wypoczynkowa i parking dla samochodów – jeśli chcecie dopompować powietrza w oponach, to jest to dobre miejsce, by nie zagracać przejazdu na drodze rowerowej.
Z Osieka jedziemy przez las, gładką i równą betonową drogą rowerową aż do Gruszeczki. Gdzieniegdzie, bodajże w dwóch miejscach pojawiają się łachy piachu, ale nie jest on głęboki i możemy śmiało przez niego przejechać z pełną prędkością. Na wysokości użytku ekologicznego 51.4653197N, 17.1223894E znajdującego się po lewej stronie w głębi lasu, jadąc w stronę Gruszczeczki proponuję zadzierać głowę, ponieważ w tej okolicy nader często można obserwować rodzinę Bielików, wykonującą wspólnie majestatyczne loty wysoko ponad koronami drzew.
W Gruszeczce przed kolejną wiatą-stacją skręcamy w lewo i jedziemy równiutkim żwirkiem o frakcji wymieszanej z piachem do parkingu w Sułowie, na którym możemy podziwiać kilka wagonów kolejowych. Następnie przecinamy szosę i jedziemy leśną drogą rowerową w stronę Praczy. Odcinek na wysokości Praczy i Postolina jest niezwykle malowniczy i wzorcowy dla Doliny Baryczy – tak właśnie wygląda łąkowy krajobraz tej krainy. Po pokonaniu kilku przejazdów mijamy ostatnią „stację” na trasie i ostatecznie lądujemy w Miliczu. W tym miejscu droga prowadzi wzdłuż osiedli domów jednorodzinnych – tu szczególnie uważajmy na przejazdach, zwłaszcza w letnie, gorące dni, kiedy ludzki mózg przegrzany rozgrzanym powietrzem funkcjonuje z zauważalnym opóźnieniem.
Dojeżdżamy do Drogi Wojewódzkiej 439 i skręcamy w lewo kierując się w stronę rynku, gdzie możemy zjeść małe co nieco – działa tu kilka knajp a w uliczce Lwowskiej znajduje się Żabka pozwalająca uzupełnić płyny i węglowodany. W okresie letnim na milickim rynku działa duży kran umożliwiający gruntownie zmoczenie i schłodzenie ciała.
Oczywiście na ww. skrzyżowaniu z drogą wojewódzką możemy pojechać prosto. Wówczas dojedziemy znaną nam już drogą rowerową do Rudy Milickiej i dalej w bezpośrednią okolicę Grabownicy otoczonej stawami – tam możemy zaszyć się w lesie i zależnie od pory dnia urządzić piknik lub przygotować obozowisko na nocleg.
Wracamy tą samą trasą zgodnie z umieszczoną poniżej mapką z tą różnicą, że w Osieku nie odbijamy w stronę Żmigrodu, ale jedziemy odcinkiem drogi rowerowej prowadzącym do Przedkowic w których łączymy się z poprzednią trasą na wysokości wiaty-stacji.
Trasa jest bardzo łatwa, nie wymaga sporej kondycji. Tak jak napisałem we wstępnie, zależnie od miejsca startu we Wrocławiu, długość trasy wynosi od 160 do 180 kilometrów. Przejedziemy ją zarówno rowerem trekingowym, jak i górskim, choć warto zaopatrzyć się w miarę wąskie opony. Oczywiście jest to trasa wymarzona dla posiadaczy graveli do których zalecam założyć opony przełajowe 700x32C.
Co zabrać w taką jednodniową trasę? Niewiele: przybornik z narzędziami, pompkę, dwa bidony na wodę, telefon z mapą (polecam mapy.cz!), dowód osobisty lub prawo jazdy (do identyfikacji zwłok), kartę płatniczą, paczkę żelków, aparat fotograficzny i mini zapięcie rowerowe do zabezpieczenia roweru w czasie zakupów na stacji czy w przydrożnym sklepie. Nie ma sensu targać nic więcej. Wodę i żelki, ewentualnie banany uzupełnicie na trasie na stacji paliw z Żmigrodzie; obiad – jeśli to konieczne – zjecie w Miliczu. Ja, żeby wpasować się w ideę strony zawiesiłem pod górną rurką długą torbę do której wpakowałem statyw fotograficzny.
Poniżej mapka i kilka zdjęć ukazujących warunki na trasie.