Sobota rano 21 sierpnia. Tobołki od wczoraj przypięte do roweru w garażu.Na kierownicy w uprzęży śpiwór syntetyczny, spray na kleszcze i smar do łańcucha oraz 4 batoniki, pod rurką w leniwcu statyw, srajtaśma, przejściówka do montażu smartfona na statywie, na rurce powerbanki, taśma do reperacji, scyzoryk, kabelki, mydło, palnik, zapalniczka w podsiodłówce menażka, kartusz gazowy, materac dmuchany, drugi zestaw ciuchów (spodnie, koszulka, skarpetki), ręcznik, szorty kąpielowe (były szanse na pluskanie), koszulka z długim rękawem, dwie zupy liofilizowane, dwie porcje musli, paczka żółtego sera (po całym dniu przyjemnie topionego) i to co okazało się zbędne: rękawki i nogawki. Dodatkowo dwa bidony wypełnione colą i dwa bidony na wodę zalane w ostatniej fazie wycieczki tuż przed wjazdem na Ještěd jako zapas wody na kolację i śniadanie.Pod rurką pojemnik narzędziowy z dętką, łatkami, łyżkami i kluczami – na szczęście zbędny.
Wyruszam o godzinie 7:00.Chcę znaleźć się w okolicach Kamiennej Góry na pierwszych podjazdach, gdy tam temperatura będzie o 2 stopnie niższa niż na nizinach.Średnia temperatura na trasie to 28 stopni i pełne słońce.
Z Wrocławia ruszam drogami rowerowymi w stronę Smolca i tam wbijam na międzynarodowy szlak R9 z którego przez pomyłkę zbaczam w Sadkowicach, aby powrócić nań w Kątach Wrocławskich. Za Borzygniewem wpadam na drogę wyłożoną płytami i cieszę się, że mam na kołach oponki 700x38c które pomimo dobicia na maksa amortyzują jednak lepiej niż 32ki.Na takich odcinkach doceniam uniwersalność gravela, który pozwala wjechać na trasy o – nazwijmy to delikatnie – nietypowej nawierzchni. Robi się coraz cieplej. W Ibramowicach wyprzedza mnie dwóch szosowców, jadę ich śladem, ostatecznie gubię ich z oczu w Mrowinach, zjeżdżając na Żarów. Z Jaworzyny wyjeżdżam na zamkniętą Drogę Powiatową 3396D na której układany jest nowy asfalt. Jadę szerokim, surowym poboczem z czasem wzdłuż ciężkiego sprzętu wyrównującego asfalt z którego bije żar, by niebawem zjechać na Drogę Węglową łączącą dawniej Wałbrzych z odrzańskimi portami. Pierwszy odcinek drogi, to zarośla wśród których wije się cienka ścieżka przecinająca drogę łączącą Piotrowice Świdnickie z Nowicami – tuż przed przejazdem przez asfalt widzę ponownie szosowców którzy mijali mnie w Ibramowicach. Od tego miejsca Droga Węglowa ciągnie się szerokim, piaszczystym traktem wśród malowniczych pól, ponownie zamieniając się w wąską, zarośniętą ścieżkę za Starym Jaworowem. Przed Świebodzicami wpadam na asfalt, którym docieram do miasta, gdzie po raz pierwszy robię tankowanie płynu napędowego w postaci Coli. Za Świebodzicami wjeżdżam na szlak rowerowy K4-Szlak Tkaczy biegnący wzdłuż Książańskiego Parku Krajobrazowego. Zaczynają się pierwsze podjazdy, na razie spokojne i lekkie. Sporo tu cienia i można odetchnąć, ruch samochodowy umiarkowany, kierowcy wyprzedzają mnie z klasą. Na wysokości Chwaliszewa wpadam na Drogę Wojewódzką nr 375, którą podążam przez chwilę, aby w Starych Bogaczowicach złapać znowu szlak rowerowy K4, prowadzący przez niezalesione tereny, gdzie smażę się w pełnym słońcu, wypijając resztki płynu napędowego. Docieram w końcu do Kamiennej Góry w której na dzień dobry zaliczam krótki, ale sympatyczny zjazd chłodzący odrobinę moje wysuszone ciało. Niebawem zauważam oazę, czyli stację Orlenu na której zostawiam sporo kasy, fundując sobie zapas coli, wypijając espresso, litr coli, zjadając loda i dużego syntetycznego rogalika z czekoladą. Na stacji zatrzęsienie motocyklistów korzystających z wyśmienitej pogody. Nie widzę, jak i nie mijam po drodze kolarzy ani rowerowych turystów, dochodzę do wniosku, że chyba jest po prostu za ciepło na rowerowe eskapady, ale kij w oko pogodzie – jeżeli nie pada, to pogoda jest idealna na rower.
Z Kamiennej Góry do Lubawki toczę się powoli poboczem Drogi Krajowej nr 5 próbując strawić dobra konsumpcyjne wrzucone w czeluść żołądka na stacji paliw. W Lubawce w pewnym momencie wyprzedza mnie samochód osobowy, po czym zajeżdża drogę, hamuje gwałtownie i z włączonym kierunkowskazem skręca w prawo do posesji. Hamuję ostro na dwie klamki, ale z wyczuciem, mimo wszystko zarzuca mi tyłem, czuję, że torba trzyma się solidnie linii roweru, za mną ostro hamuje samochód – mam na dupie jego zderzak. Spoglądam na kierowcę który zajechał mi drogę, jest nim podstarzały mężczyzna. Nie mam czasu na bzdury i jałowe dyskusje. Jadę dalej ciesząc się, że tym razem nie przeleciałem przez samochód jak 5 czerwca, gdy kierowca zajechał mi drogę – wówczas skończyło się na dwóch kulach i wstrząśnieniu mózgu.
Na granicy zahaczam o jedyny w tym miejscu kantor, gdzie uprzejmy właściciel wybierający się na obiad zawraca, aby sprzedać mi 150 koron. Za granicą trzymam się drogi nr 16 którą docieram do Trutnova, tu łapie mnie kryzys i potrzebuję chwili odpoczynku pod zadaszeniem na parkingu, aby zresetować organizm. W Trutnovie wbijam się w drogę nr 14 z szerokim asfaltowym i czystym poboczem. Pobocze znika jedynie na zakrętach i rozjazdach i tu trzeba uważać, bo ruch na drodze jest ogromny – prawdopodobnie wszyscy walą w stronę Janskich Łaźni, aby odwiedzić platformę widokowo-edukacyjną Ścieżka w chmurach. Przed Janskimi Łaźniami 14tka odbija na lewo i…ruch w zasadzie zanika. Od tej pory jedzie się miło i spokojnie. Słońce niemiłosiernie praży. Pozbywam się całej Coli, czas więc na tankowanie. Za Lanovem na wysokości lotniska sportowego kupuję na małej stacji paliw za 80 koron dwie litrowe Cole, zaliczając miły uśmiech pięknej ekspedientki.Przelatuję przez Vrchlabi, zjeżdżając do tego miasta ładnych kilka kilometrów drogą rowerową prowadzącą wzdłuż jezdni. Droga wiedzie przez Karkonoski Park Narodowy. W miejscowości Horni Sytova zjeżdżam z drogi nr 14.Droga ciągnie się w dół rzeki Jizera w cieniu koron drzew, niestety do rzeki nie ma dostępu a mam wielką ochotę na kąpiel. Jadę wzdłuż skalnych ścian. Droga jest bardzo przyjemna. Od miejscowości Semily zaczynają się spore przewyższenia terenu, generujące podjazdy naprzemiennie ze zjazdami. Szczególnie malowniczy jest zjazd do Żeleznego Brodu, z którego roztacza się ciekawy widok – 10cio piętrowe wieżowce nakładają się na starówkę a wszystko to miesza się z roślinnością porastającą wzgórza okalające miasto. Widok bardzo malowniczy. Do miasta jednak nie zjeżdżam, ale odbijam na niezwykle piękną i malowniczo położoną miejscowość Mala Skala. Pomimo późnej pory jest tu sporo turystów a nad miasteczkiem górują nagie skały z wiodącym nimi szlakiem turystycznym. Rozpoczynam podjazd, po drodze zajadając się soczystymi jabłkami z opuszczonych sadów. Mijam parking zamku Frydsztejn i dojeżdżam do wsi Frýdštejn, skąd zjeżdżam do miasta Hodkovice nad Mohelkou. Stąd rozpoczynam długi i przedostatni podjazd do miejscowości Záskalí, po drodze wyzbywając się resztek wszelkiego płynu. Na podjeździe mijam pompę ręczną z której postanawiam nabrać wody do picia, chcę również przemyć twarz. Niestety z kranu leci ruda woda.Kontynuuję podjazd, niebawem dopada mnie drugi kryzys podczas wycieczki, tym razem psychiczny. Zapada powoli zmierzch, zastanawiam się nad sensem wjeżdżania na Ještěd. Jestem już porządnie zmęczony, myślę o tym, aby uderzyć w Izery i tam przenocować, jednak na zjeździe do miejscowości Záskalí ocuca mnie odrobinę chłodniejsze powietrze i ostatecznie skręcam w lewo do miejscowości Dlouhý Most – to już przedmieścia Liberca. Tu zaopatruję się w Colę, wydając ostatnie korony. Kupuję również wodę mineralną i zalewam bidony, aby mieć po 650 ml wody na kolację i śniadanie.
Rozpoczynam delikatnie piąć się w górę, aż dojeżdżam do pętli tramwajowej pod Ještědem. Mam za sobą około 221 kilometrów, teraz czeka mnie najtrudniejsza część wycieczki około 9 kilometrowy podjazd o średnim kącie nachylenia 6,3%.Podjazd składa się z dwóch etapów. Pierwszy to droga relacji Liberec-Křižany docierająca do ostatniego parkingu. Stąd na Ještěd prowadzi wąski asfalt. Zrobiło się ciemno, włączam lampki i sącząc co jakieś czas colę, podjeżdżam, mijany przez liczne samochody. Za parkingiem na wąskim asfalcie ruch samochodowy praktycznie zanika. Mijam wreszcie Ještědkę z parkingiem i chałupą z pokojami do wynajęcia, odpoczywam przejeżdżając przez wypłaszczenie, ostatkiem sił pedałuję i po chwili jestem już na szczycie. Wieje i przyjemnie zaciąga chłodem. Po całym dniu spiekoty jest to przyjemny akcent. Wybiła godzina 21:30. Ludzi mało, większość to goście hotelowi, przeważnie Rosjanie. Robię pamiątkowe zdjęcie i zjeżdżam do Ještědki. Tu wbijam na szlak rowerowy nr 3007, którym docieram do wiaty turystycznej (50.7276739N, 14.9925758E) na wysokości nieczynnego już wyciągu za którą w niewielkim oddaleniu zauważam chatę klubu alpinistycznego z przyjemnie zadaszonym gankiem.Nad ranem ma podobno padać, więc rezygnuję z wiaty i rozkładam się na ganku. Wokół cisza i spokój, wieje przyjemnie wiatr.Gotuję wodę i zalewam zupę pomidorową, którą mieszam z bananowym musli. Ohyda, ale zjadam całość, mając świadomość, że w zasadzie przez cały dzień niewiele jadłem prócz batoników, rogalika i trzech bananów. Zaparzam herbatę, podłączam dwa smartfony do powerbanków i kładę się spać. W nocy nie pada, wiatr się uspokaja i jest bardzo ciepło.O 6:00 rano budzi mnie hałas piły.Jakiś nieprzytomny jegomość w niedzielę rano ścina drzewa. otuję wodę, składam manele, zalewam zupę pomidorową, bo na musli nie mam ochoty i zaparzam herbatę. Po śniadaniu docieram do Jestedki i zjeżdżam do Liberca. Tam manewrując mapą, przejeżdżam przez miasto a następnie już za Libercem w pierwszym napotkanym strumieniu myję się od stóp do głowy i tak odświeżony przejeżdżam przez Góry Izerskie do Jakuszyc ciesząc się słońcem, skąd szalonym zjazdem ciągnę do Szklarskiej Poręby i do Jeleniej Góry, by tam wbić się w pociąg do Wrocławia.
MAPKI Z ZAPISEM TRASY:
DZIEŃ PIERWSZY
DZIEŃ DRUGI
10 komentarzy do „231 kilometrów w drodze na Ještěd”
Jak się sprawuje fuji jari? Czuć tą stal czy tylko o tym się pisze?
Masz na myśli sprężystość?Moim zdaniem na papierze można ją wymiernie przeliczyć w praktyce jednak ten aspekt nie ma znaczenia – osobiście nie widzę różnicy między stalą a aluminium na karbonie nie jeździłem.W terenie nierówności trzeba niwelować oponą i jej ciśnieniem a na nierównym asfalcie, szczególnie na poboczu z którego nie można uciec ze względu na duży ruch samochodów tym bardziej będzie trzęsło, bo ciśnienie w oponie większe, zwłaszcza jeśli rower jest dociążony bagażem.Ostatnio wziąłem dzień wolnego i zrobiłem wycieczkę Wrocław – Nysa – Paczków – Wrocław wyszło 270 km w tym zaliczyłem długie odcinki poharatanego asfaltu i na drugi dzień nadgarstki bolały jak cholera, także prawa fizyki swoją drogą a realia swoją…Ale rower ogólnie sprawuje się bardzo dobrze, nie narzekam, tylko tarcze z miejsca trzeba wymienić na inne, bo oryginalne wydają straszne odgłosy.Trochę słabe obręcze, ale da się żyć.Dobrze dobrany napęd pod turystykę, sporo mocowań pod koszyki i duperele, szeroko gięta kierownica pozwala na swobodny dolny chwyt z workiem w uprzęży.Naprawdę fajny rower, tylko jak na stal przystało ciężki, ale można to zniwelować wagą bagażu za to w pociągach czy autobusach można spać spokojnie i nie martwić się, że ktoś go puknie czy zgniecie – w czerwcu miałem kolizję z samochodem ja chodziłem miesiąc o kulach, rower nadal jeździ prosto 🙂
Wojtek wystarczy jak zmienisz klocki. Głownie śpisz w wiatach itp. ? Bo nie widzę abyś miał ze sobą namiot czy coś podobnego. Zabezpieczasz rower w takiej wiacie ? Miałeś jakieś dziwne sytuację związane spaniem w takich miejscach ? Zastanawiam się nad dalekimi podróżami z wykorzystaniem nocy. Obecnie jeżdżę długie dystanse 300-500km ale bez spania. Zastanawiam się nad namiotem ale jak poczytałem że raczej rozstawiać i tak się nie można gdzie się chce to zastanawiam się czy namiot ma sens.
Różnie sypiam, ostatnio głównie w wiatach – można przyjechać późno w nocy, rozłożyć materac, śpiwór, coś zjeść, albo będąc już po kolacji na stacji paliw czy pod sklepem, pójść spać.Najczęściej w nocy jest spokojnie, choć trzeba analizować miejsce – np. odpadają wiaty bezpośrednio przy drogach na leśnych parkingach, bo lubi je np. okoliczna młodzież, zakochane pary bez dachu nad głową.Również wiaty położone w tzw. punktach widokowych przyciągają w nocy młodzież często pod wpływem alkoholu.Nie ma natomiast problemu z wiatami położonymi w lasach, na bezludziu czy wysoko w górach – tam w nocy nikt nie zagląda a jeśli już to świadomy turysta a ten raczej krzywdy nam nie zrobi a wręcz daje szansę na poznanie ciekawej osoby.O ile śpiąc na glebie czy w hamaku roweru zazwyczaj nie zabezpieczam, to w wiatach jak najbardziej, ale do tego celu wystarcza malutkie zapięcie, które opisuję w ostatnim artykule.Do takich wiat nie docierają złodzieje rowerów.Generalnie jest bezpiecznie.Namiot nie ma najmniejszego sensu.O ile wiaty nie dają pełnego komfortu, bo po prostu muszą istnieć 🙂 to moim zdaniem najlepszą opcją jest hamak.Bardzo lubie w nim spać.Obecnie kompletuję system sypialny na bazie sprzętu Cumulusa i złoży się na niego hamak o wadze 170 g + dwa karabinki, pasy nośne gdzieś ok. 100 g, podpinka pod hamak redukująca potrzebę maty termika do +4 waga 250 g, śpiwór bez kaptura termika +10 waga 250 g (śpiwór cieplejszy +4 ok. 450 g) i tarp 3×3 waga 450 g.z Linkami do tarpa całość waży ok 1250 g i zajmuje miejsce jedynie na kierownicy w uprzęży.Do rozbicia wystarczą dwa drzewa, dzięki temu możesz lekko oddalić się od drogi i już spisz.Przy odrobinie wprawy rozwieszasz całość w tym samym czasie co rozbijanie namiotu.Jak prognoza jest korzystna, nie rozwieszasz tarpa, ba, jeśli to krótki trip np. z jedną nocą i prognoza jest mocna bez zapowiedzi deszczu, to nie bierzesz tarpa.Hamak to najlepsza opcja po wiacie 🙂
Hej super trasa. Chciałem dodać od siebie odnośnie ramy stalowej a aluminiowej. Dodam na wstępie żeby nie wywołać nie potrzebnej dyskusji to są moje osobiste doświadczenia i kto inny może swoje zdanie na ten temat. Posiadam 2 rowery grawelowe jeden stalowy a drugi rama alu z widelcem karbonowym. Jeżdżę na przemiennie jednym i drugim i kiedy weekend się zbliża i jadę w jakąś dłuższą trasę z większą przyjemnością siekam po stal. Po dłuższej jeździe nie jestem zmęczony i nadgarstki mnie nie bolą , natomiast na alu tak. Dla mnie różnica jest odczuwalna wibracje rozchodzą się po stali lepiej je wygasza, alu jest sztywniejsze owszem rower lepiej się zbiera szybszą mam dynamikę ale w końcu na grawelowe przejażdżki bardziej chyba zależy nam na komforcie z jazdy.
Od jakiegoś czasu przymierzam się do hamaka w tym temacie jestem zielony używam lekki namiot 1.2 kg North face sprawdza się dobrze jest mały i nie straszne mu też wichury , aczkolwiek taki hamak ma sporo zalet. Znacie jakieś gotowe rozwiązania albo możecie podać jakiś producentów którym warto się przyjrzeć ? Pozdrawiam
Producentów hamaków w tym gotowych systemów jest sporo wystarczy wspomnieć polskiego Lesovika. Osobiście korzystam z hamaka z Decathlonu kupionego za 50 zł + tarp DD Hammocks 3×3 i taki zestaw uważam za wystarczający, oczywiście można lżej i mniej objętościowo – każdemu według potrzeb. Spanie w hamaku to na pewno wielka frajda – można intensywniej poczuć naturę, szczególnie w pogodne noce, gdy nie ma potrzeby rozwieszania tarpa i nad głową świeci morze gwiazd. Osobiście jednak polecam wiaty turystyczne – najlepsza opcja, bo akcesoria biwakowe zredukowane są do postaci śpiwora i materaca, oczywiście pod warunkiem, że na trasie jest wiata.
Cześć,
Widziałem Twój świetny filmik o tanim bikepackingu 🙂 mam gravela i zastanawiam się jak najlepiej rozłożyć ekwipunek i jakie torby kupić. Mam DD Frontline i DD Tarp 3×3 (też kocham hamaczki), ale gabarytowo są chyba za duże, żeby się zmieścić 'w baranku’ na przodzie? Jest sens je pakować do improwizowanej torby podsiodłowej, czy lepiej zainwestować w koszyki bagażowe na widelec? Martwi mnie że do tylnej torby będą po prostu za ciężkie albo waga się będzie źle rozkładać.
No i jeszcze jedno pytanie – dlaczego wybierasz wiaty zamiast zaszyć się z hamaczkiem gdzieś w lesie czy lasku nieopodal?
Co do wiat turystycznych, to lubię je za to, zę są gotowe do użycia.Mogę jechać do samej nocy a nawet w nocy, przyjechac na miejsce, wziąć kąpiel w strumieniu jeśli jest, zrobić kolację, rozłożyć „łóżko” i pójśc spać bez zbędnych ceregieli.Oczywiście lubie hamak, ale jeśli tylko są wiaty, to je wykorzystuję.Spanie w wiatach to również mniejsza waga bagażu w moim wypadku różnica wynosi 1 kg (tarp + hamak z tasmami i karabinkami) i mniejsza pojemnośc bagażu, moge zabrać dodatkową koszulke i gacie do spania 😉
Polecam tylko te torby których sam używam i które się sprawdziły i mogę śmiało powiedzieć, że są nie do zajechania: na przodzie uprząż Triglav na worek – dowolny, nie ma mocnych worków, prędzej czy później niezależnie od marki pękają na zgrzewach na obwodzie otworu; z tyłu torba złożona z uprzęży i worka Blackburn Outpost; na górnej rurce Topeak Fuel Tank L i w sumie to powinno wystarczyć. Jeszcze pod rurką wożę statyw fotograficzny w podłej torbie która przemaka, ale nie ma to akurat znaczenia dla statywu Author Pro Long tej torby akurat nie polecam, gdybym chciał przewozić bezpiecznie bagaz w ramie wybrałbym Blackburn Outpost w odpowiednim rozmiarze – fajna torba, posiada ją znajomy, jest bardzo zadowolony, pracuje w dwóch trybach: jako wąska torba lub rozłożona a’la trójkąt. Co do pakowania i rozmieszczenia, to sama waga nie jest problemem, bo raczej nie weźmiesz więcej niz 5 kg bagażu.Z przodu najlepiej miec śpiwór i w Twoim wypadku hamak oraz tarp – spokojnie zmieści się na worku przytroczony do uprzęży pomiędzy łapami – mam taki sam tarp i mieści się bez problemu wraz z materacem dmuchanym.Z tyłu na dole worka menażka a w niej gaz i palnik jeśli stosujesz i jakieś żarcie np. liofilizaty dookoła jakieś drobne ciuchy i na górę ciuchy.Cała tajemnica pakowania w bikepackingu polega na tym, aby dobrze ścisnąc worki trokami – na chama, ile się da.Z tyłu zaś tak jak w typowych sakwach na bagażnik – ciężkie rzeczy na dół, na górę lekkie i ściskamy wszystko trokami na ile tylko można czyli na maksa i nie powinno się bujać.Moim zdaniem torba jest lepsza od koszyków przede wszystkim ze względu na szybkość i łatwość pakowania oraz eliminacje ewentualnego oderwania koszyków – nie powinnno sie to zdarzyć, ale różnie bywa. Moim zdaniem koszyki sa zbędne, może na bardzo długich trasach kiedy jest problem z aprowizacją, bo tylko to może je usprawiedliwiać. Ja kiedyś z nimi jeździłem, ale to był czas, kiedy ewidentnie zabierałem ze soba za dużo gratów – zbędne drobiazgi, które z czasem wyeliminowałem. Osobiście zainwestowałbym w jakąś torbę np. Topeak Back Loader 10 litrów – taka pojemność jest w pełni wystarczająca, zwłaszcza jeśli używasz śpiwora puchowego zajmującego mało miejsca.Tak jak powiedziałem, przy odpowiednim doborze rzeczy, tzn. wypieprzeniu wszystkiego co zbędne i używaniu śpiwora syntetycznego maksymalna waga bagażu to ok. 5 kg a więc rozkład jest taki, że 2,5 kg starasz sie dac na przód, 2 kg na tył, 0,5 kg do torby na rurke i to wszystko. W praktyce Twój bagaż może ważyć znacząco mniej – nie wiem jakie masz graty, ile tego jest i ile ważą.