Rowerem na Pradziada

Jesienne 270 kilometrów z Wrocławia na Pradziada

Sobota 19 październik, ostatni moment, aby zrobić trasę 250+. Dzień jest już krótki, jednak nadal jest ciepło. Wyjeżdżam o godzinie 6:00 i przebijam się żmudnie przez miasto, starając się ignorować czerwone światła, aby jak najszybciej wyjechać poza Wrocław.Lecę w kierunku Strzelina przez Węgry.Droga jest totalnie pusta z rzadka przejeżdża samochód.Powoli nastaje świt, znad pól nadciąga rześkie powietrze.Jest bezwietrznie i ciepło.Za Węgrami skręcam na Strzelin czując na każdym metrze spiętrzone nierówności w postaci asfaltowych łat na drodze wiodącej przez Brzozę, Brzezicę, Bierzyn.To najtrudniejszy odcinek całej trasy – nierówna nawierzchnia skutecznie odbiera przyjemność z jazdy – aby nie snuć negatywnych rozważań myślę o czekających na mnie czeskich asfaltach i dzięki temu docieram do Strzelina z którego kieruję się na Sarby.

W Otmuchowie kupuję pączki oraz Pepsi i na skwerze z pomnikową armatą urządzam postój.Posilony kieruję się na Kałków, gdzie dopada mnie kolejna fala głodu.Zaopatruję się w miejscowym markecie w warkocze wędzonego sera i wcinam je na parkingu, przyglądając się jak starszy mężczyzna puszcza z dymem pierwsze opadłe liście – ich zapach nastraja mnie wybitnie jesiennie.Jak do tej pory jechałem głównie pomiędzy polami uprawnymi – złota jesień nie dawała się we znaki.Za Kałkowem przekraczam granicę i z miejsca wbijam się na gładki asfalt, prowadzący do czeskiej Vidnavy, skąd drogą nr 457 jadę w kierunku Mikulovic, aby skręcić zgodnie z lokalnym szlakiem rowerowym w stronę miejscowości Ceska Ves, mijając położone na wzniesieniu sportowe lotnisko na którym zaparkowano przyczepy do przewozu szybowców.

Drogą nr 44 jadę do Jesenika.Na stacji paliw w Adolficach wrzucam w siebie espresso i syntetycznego rogalika, uzupełniam też Colę w bidonie.Jest piękna słoneczna pogoda, jadę w krótkim rękawku, koszulkę termiczną wiozę w torbie pod rurką wraz ze statywem a bluzę w kieszonce koszulki.W Domasovie skręcam na drogę nr 450 i za wsią Bělá napotykam na pierwszy znak informujący mnie o nachyleniu 12% na odcinku ponad 2 kilometrów.Droga wiedzie wzdłuż zbocza porośniętego bukami – ich liście złocą się i brązowieją w jesiennym słońcu.Podjeżdżam na Videlské sedlo (930 m n.p.m.) a następnie zjeżdżam do miejscowości Vidly (775 m n.p.m.) skąd od razu rozpoczynam podjazd na przełęcz nad Karlovou Studánkou (1002 m n.p.m.), aby następnie zjechać do miejscowości Karlova Studánka (822 m n.p.m.), skąd podjeżdżam na parking przed zamkniętą szlabanem drogą wjazdową na Pradziada.Podjazd na Pradziada podobnie jak w poprzednim roku dłuży się niemiłosiernie.Jest już grubo po południu, dlatego jadę samotnie, mijając jedynie schodzących pieszych turystów.Czasem ktoś przemknie w dół na rowerze górskim lub hulajnodze.W końcu docieram do Ovčárnej, gdzie występuje krótkie wypłaszczenie a następnie droga ponownie pnie się w górę.Za Ovčárną wjeżdżam w chmury.Jestem mocno rozgrzany, nadal jadę w krótkim rękawku ku uciesze mijanych turystów okutanych w kaptury i czapki – musi być solidnie zimno.Już na szczycie na termometrze dowiem się, że jest +8 st. C. Mnie jest jednak ciepło, tuż przed szczytem uderza we mnie silny wiatr, ale nie mam już ochoty na zatrzymywanie się i ubieranie.Dojeżdżam do wieży na szczycie i ubieram koszulkę.Następnie zabezpieczam szyfrowym zapięciem rower i wędruję na ciacho i herbatę do restauracji.

Po konsumpcji ubieram koszulkę termiczną i zjeżdżam ze szczytu po drodze cykając zdjęcie na którym miarkuję wjazd – fotografia to jednak dziedzina tworząca doskonała iluzję.W Karlovej Studánce odzyskuję rozsądną temperaturę.Do zmierzchu już niedaleko.Zjeżdżam do Vrbna pod Pradědem w Ludvikovie zwalniając, aby nie wpaść na biorące udział w akcji gaśniczej 4 zastępy straży pożarnej i kieruję się na Zlate Hory, przekraczam granicę i już w ciemnościach ląduję w Głuchołazach, skąd drogami lokalnymi w totalnych ciemnościach kieruję się na Kałków a następnie Otmuchów, przed którym wbijam na drogę krajową nr 46 na której jestem wyprzedzany przez śpieszących do porodu kierowców – średnia prędkość to 120 km/h.Odbijam wreszcie na Paczków i nie niepokojony przez rajdowców, ponownie zanurzony w ciemnościach, kieruję się na Kamieniec Ząbkowicki w którym w ostatnim momencie wjeżdżam na dworzec kolejowy, wychodząc z tunelu na peron dokładnie wespół z zatrzymującym się ostatnim tego dnia pociągiem do Wrocławia.We Wrocławiu przejeżdżam jeszcze dodatkowe 10 kilometrów z dworca kolejowego do domu, odgrzewam pizzę, oglądam film i wreszcie o 1:00 w nocy kładę się spać, aby po kilku godzinach snu powrócić z rodziną w Sudety Wschodnie, gdzie wejdę na Śnieżnik z którego podziwić będę Pradziada – wspaniała widoczność na Śnieżniku sprawi, że będę żałować że nie miałem takiej na Pradziadzie, który dzień wcześniej tonął w chmurach.

Poniżej poglądowa mapka z zapisem trasy i kilka zdjęć – aby pobrać gpx należy kliknąć w lewym dolnym rogu na „Show on map” a następnie w prawej kolumnie na dole kliknąć „export”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


CAPTCHA Image
Reload Image